sobota, 12 stycznia 2013

Styczniowa wyprawa na Majorkę.


Majorka. Teraz to już wspomnienia, które nie dawno były dla mnie marzeniami. 
Przed podróżą nie zaglądałam na żadne strony internetowe, nie przeglądałam żadnych map, fotografii i niczego nie planowałam. Pojechałam na żywioł do znajomych. Chciałam żeby mnie zaskoczyła. I nie zawiodłam się. Oczarowała mnie swoją soczystą zielenią, niesamowicie czysta wodą, uśmiechniętymi ludźmi, wspaniałą szynką serrano i niesamowicie słodkimi klementynkami, które można podkradać z pierwszego drzewka przy drodze. 



Pierwszego dnia wybraliśmy się do Valldemossy niewielkiej miejscowości wśród gór, która charakteryzuje się typową zabudową w majorkańskim stylu. Najważniejszym obiektem jest tutaj klasztor kartuzów w którym przebywał Fryderyk Chopin i George Sand. Uliczki w tym górskim mieście są przyozdobione mnóstwem zieleni. Przed każdym domem, a również na jego fasadzie znajdują się doniczki z kwiatami bądź inną roślinnością, która dodaje im niesamowitego uroku.







Następnie jechaliśmy wzdłuż wybrzeża zwiedzając okoliczne nadmorskie miejscowości. Co jedna to była ładniejsza. Nie zatrzymywaliśmy się niestety w każdej bo czas nas gonił. Pod wieczór dojechaliśmy do Palmy. Niezwykle urokliwej stolicy gdzie poszliśmy na małą przekąskę. Do wyboru było: sałatka warzywna, kalmary smażone w cieście, brokuły z kalafiorem smażone w cieście podobnym do naleśnikowego, schab w sosie pomidorowym z groszkiem, wątróbka w sosie własnym, kiełbaski chorizo w pomidorowym pikantnym sosie, marynowane pieczarki oraz wieprzowina. Wzięłam wszystkiego po trochu żeby popróbować. Chyba nie było niczego co by mi nie smakowało. Po lekkiej kolacji wyruszyliśmy na nocne zwiedzanie miasta. Pomimo dość późnej pory i chłodu na brak ludzi nie można było narzekać. Gdy zmęczenie dawało nam nieźle znać wróciliśmy do domu. Jednak następnego dnia czekała mnie kolejna wizyta w Palmie.







Propozycja padła o 7 rano "jedziesz z nami?". Nie mogłam odmówić. Ubrałam się w kilka minut,a po godzinie byliśmy na miejscu. Drzwi się przede mną otworzyły i poczułam delikatny chłód oraz zapach świeżych owoców morza i ryb. Szłam alejkami i nie mogłam się napatrzeć. Wybór był niesamowity. Ale na tym nie koniec. Weszliśmy do następnej hali a tam świeże owoce, warzywa, sery, oliwki, różnego rodzaju małe przekąski i przede wszystkim pełno wiszących, leżących szynek serrano. To był niesamowity widok. Dobrze, że długo tam nie byliśmy, bo musieli by mnie wyprosić.








Kolejny punkt wycieczki to Cap de Formentor oraz Alcudia. Górzysta droga towarzyszyła nam od samego początku. Wjazd na sama górę gdzie znajdowała się latarnia morską zajęło nam troszkę czasu i napawało lękiem ale dzielnie dotarliśmy do wyznaczonego sobie celu. Widok zapierał dech w piersiach. Niesamowita barwa wody, piękno gór a na ich tle kozy, które zaprzyjaźniały się z każdą napotkaną osobą to widok, którego się nie zapomina. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w drogę powrotną do Alcudi. Miasteczko wyglądało na opuszczone. Cicho jakby tam nikt poza nami nie przebywał. Jednak po czasie z nieznanych mi zakątków zaczęli wyłaniać się ludzie. Zatrzymaliśmy się w jednej z nielicznych knajpek licząc na obfity i smaczny posiłek. Zawiedliśmy się jednak. Po drodze kupiliśmy bagietki i wróciliśmy do domu, gdzie urządziliśmy sobie grilla.
Następnego dnia z rana pojechaliśmy na niezwykła plaże, która jest dość dobrze ukryta. Piasek na niej jest prawie identyczny jak nad naszym morzem. Woda błękitna, a widoki przepiękne. Idealne miejsce na odpoczynek, którego nie mogliśmy sobie odmówić. 




Niestety nie udało mi się wszystkiego zobaczyć, bo trzeba było wracać do pracy. Jednak te kilka dni wystarczyło aby się zakochać w tej wyspie.







Polecam każdemu taką wycieczkę.
Na więcej zdjęć zapraszam jutro na Facebook-a.

 

1 komentarz :

  1. Piękne miejsce i piękne zdjęcia!
    Zazdroszczę okrutnie, zwłaszcza gdy za oknem śnieg...:)

    OdpowiedzUsuń